Przy okazji minionych
Świąt zrobiłam mój ulubiony deser. Zabierałam się do zrobienia swojego
pierwszego crème brûlée dwa lata! Dwa lata temu dostałam od Boskiego Mariana
zestaw do robienia tego deseru. Jak się okazało – nie taki diabeł straszny.
Dzielę się więc sprawdzoną wersją niebiańskiego deseru. W smaku nie odbiega od
tych próbowanych przez nas w restauracjach. Domowy (miodowy) crème brûlée podbił serce
nie tylko Boskiego Mariana, ale też mojej Mamy. Zdjęcia takie ładne, bo robił
je mój tata – za co dziękuję!
SKŁADNIKI (na cztery
wysokie kokilki)
600 ml śmietany 36%
6 żółtek
1 łyżka miodu
gryczanego
¼ szklanki cukru
białego
4 łyżki cukru
brązowego
1 opakowanie cukru wanilinowego (lub lepiej: 1 laska wanilii)
Zagotowujemy na
małym ogniu śmietanę z cukrem, cukrem waniliowym oraz miodem. Odstawiamy aż śmietana
będzie lekko ciepła. Żółtka ubijamy. Następnie zmniejszamy obroty miksera i
dodajemy stopniowo przygotowaną śmietanę. Kokilki opłukujemy i zostawiamy
odrobinę wody na dnie. Wlewamy do nich krem. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do
100 stopni około 50 minut. Na czas pieczenia na dole piekarnika stawiamy
naczynie żaroodporne z wodą. Po ostudzeniu schładzamy krem w lodówce (najlepiej
przez całą noc, a w najgorszym przypadku 4-6 godzin). Przed podaniem posypujemy
wierzch brązowym cukrem i przypalamy go palnikiem (uważając, by cukier się rozpuścił
i utworzył brązową skorupkę, ale nie przypalił na czarny kolor).
Smacznego! :)